czwartek, 17 stycznia 2013

czy Niemcy potrafia budowac-- prawie ja u nas

Politycy inwestują bez pojęcia

Futurystyczna wieża przypominająca kształtem wielki żaglowiec miała być nowym symbolem Hamburga - jednej z najbardziej dynamicznie rozwijającej się metropolii Niemiec. To ponadstumetrowa Filharmonia nad Łabą. Jej szklany gmach nadbudowano na stuletnim magazynie kakao. Gdy w 2007 r. zaczęła się budowa obiektu, planowano, że stary magazyn i szklana wieża pomieszczą też hotel, biura i luksusowe apartamenty. Już po czterech latach robotnicy opuścili budowę. Okazało się, że źle wykonano projekt dachu, ze względów bezpieczeństwa trzeba było też na nowo montować okna. A koszty rosły - z planowanych 77 mln euro zrobiło się ponad 300 mln. Pierwszy koncert najwcześniej odbędzie się wiosną 2017 r., siedem lat po terminie.

Takie koszty to jeszcze nic. Budowa nowego gmachu niemieckiego wywiadu zagranicznego BND w śródmieściu Berlina miała kosztować pół miliarda euro. Wyszedł miliard, a dodatkowe 500 mln pochłonie przeprowadzka z dotychczasowej centrali w bawarskim Pullach. Przy budowie nie obyło się bez wpadek - zniknęła bez śladu tajna dokumentacja techniczna, w wielkim gmachu trzeba było też wymienić klimatyzację, bo instalacja nie spełniała norm sanitarnych. Dlatego przeprowadzkę wywiadu z Bawarii do stolicy Niemiec trzeba było przesunąć z roku 2015 na 2016.

Dlaczego Niemcom nie udaje się dokończyć na czas wielkich inwestycji i zmieścić się przy tym w początkowym budżecie? Tygodnik "Der Spiegel" winą obarcza polityków. Każdy burmistrz większego miasta czy premier landu marzy o tym, by pozostawić po sobie coś wielkiego. Jednak gdy przychodzi do przygotowania inwestycji, politykom zależy tylko na tym, by było taniej - bo im tańsza inwestycja, tym łatwiej się z niej wytłumaczyć przed wyborcami. Szwankuje też planowanie (powinno być drobiazgowe), a do rad nadzorczych, które powinny nadzorować takie budowy jak np. berliński port lotniczy, nie trafiają fachowcy, ale inni politycy. Koło się zamyka.

Co gorsza, w większości przypadków politykom udaje się uniknąć odpowiedzialności. Wyjątkiem jest Berlin. Gdy okazało się, jak wielką fuszerką stało się lotnisko, a linie lotnicze zapowiedziały walkę o miliardowe odszkodowania, notowania berlińskiego burmistrza Klausa Wowereita poleciały na łeb na szyję. Rządzący stolicą Niemiec od 2001 r. polityk, któremu wróżono, że zostanie kanclerzem, praktycznie nie ma szans na reelekcję. Kulisy budowy lotniska bada komisja śledcza w berlińskim parlamencie regionalnym. Niewykluczone jednak, że sprawą zajmie się też Bundestag.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz