poniedziałek, 22 października 2012

dziewczyna z betonu........

2008 rok, Wrocław, piosenkarka Martyna Jakubowicz
Nie byłam bojowniczką rewolucji. Czułam się wewnętrznie wolna, choć miałam świadomość, że to wolność w wyznaczonych przez władzę granicach
Piosenka o domach z betonu, w których nie ma wolnej miłości, to piosenka o pani?

Nie, to całkowicie wymyślona historia.

To nie pani robiła w oknie striptiz jak dziewczyny ze świerszczyka dla sąsiada z bloku naprzeciwko? Niszczy pani jedną z legend polskiej muzyki.

To na pewno nie byłam ja, ale słowa napisał mój mąż, więc może o czymś nie wiem. Mnie się ten tekst po prostu spodobał i szybko napisałam do niego muzykę.

Odbierano 'Domy' jednoznacznie politycznie.

Wiem od moich fanów, że wielu ludzi raczej uprawiało przy tej piosence miłość. Dlatego wiele dziewczynek, które urodziły się w latach 80., ma na imię Martyna. Ale rzeczywiście dla jednych jest to piosenka o braku wolności, a dla innych właśnie o wolności.

Kiedy pierwszy raz napisano o pani 'królowa polskiego bluesa'?

Właściwie nigdy nie śpiewałam bluesa. Tę łatkę przyczepili mi dziennikarze, i tak zostało. Nagrałam parę piosenek okołobluesowych, ale naprawdę to wyszłam z amerykańskiego folku. Uczyłam się grać na gitarze ze śpiewnika z amerykańskimi ludowymi piosenkami, nutami, rozpisanymi funkcjami i dołączoną płytą.

Jeśli nie blues, to jak nazwać to, co pani robi?

Nie chce mi się już roztrząsać, ile jest w tym folku, a ile bluesa. Niech każdy nazywa sobie tę muzykę, jak chce. Być może ze względów marketingowych lepiej byłoby, gdybym powiedziała, że gram bluesa czy folk, ale ja po prostu gram swoją muzykę. Na początku mojej tzw. kariery wysłaliśmy z mężem list do Peeta Seegera, czołowego i dość ortodoksyjnego folkowca amerykańskiego. Napisałam, jak bardzo jestem przywiązana do folku. Odpisał, że bardzo mu przyjemnie, ale sugeruje, żebym stworzyła coś własnego. Blues i folk tkwią przecież głęboko w pewnej rzeczywistości, blues narodził się na plantacjach Południa i w murzyńskich gettach. A ja gram opowieści o życiu, miłości i zdradzie i w tym sensie trochę zahaczam o bluesa.

Zaczęło się od tego, że młoda dziewczyna chciała zagrać znajomym parę smutnych piosenek o życiu?

W czasach licealnych, kiedy uczyłam się grać na gitarze, nie śpiewałam jeszcze swoich piosenek. Niewiele też wiedziałam o prawdziwym życiu. Być może byłam trochę smutnym człowiekiem, ale to jest wiek, kiedy zadaje się wiele pytań, a nie na wszystkie otrzymuje się odpowiedzi. Może na moją melancholię miał też wpływ dom rodzinny, który do łatwych nie należał. Pochodzę z inteligenckiego, katolickiego domu, w pewnym sensie elitarnego. Rodzice, oboje byli historykami sztuki, należeli do pokolenia, któremu odebrano dzieciństwo; przeszli traumę wojny i być może dlatego nie potrafili otworzyć się na własne dzieci. Byli zajęci sobą.

Pani ojciec był redaktorem w 'Tygodniku Powszechnym' i autorem jednego z najsłynniejszych tygodnikowych cykli - 'Poczta Ojca Malachiasza'...

Życie codzienne było podporządkowane ojcu i jego pracy w "Tygodniku Powszechnym". Chorował, więc dzieci praktycznie musiały wychowywać się same. Poza tym Kraków był i jest specyficznym miejscem na ziemi, wymagającym od wszystkich kreatywności. Dlatego i ja, i brat wcześnie zaczęliśmy prowadzić własne życie, choć rodzice, jak w każdym domu wykształciuchów, chcieli, żeby dzieci poszły w ich ślady.

Chciała pani wyśpiewać swój bunt przeciw rodzicom?

Małe dzieci nie buntują się w taki sposób jak nastolatki. Są zagubione, bo nie rozumieją, co się dzieje. Potrzebują wiele miłości i wsparcia, a jeśli tego nie dostają, zamykają się w swoim świecie. Gdy skończyłam cztery lata, wiedziałam, że chcę być baletnicą, chodziłam nawet do szkoły baletowej. Muzyka przyszła później.

Jak reagowali rodzice?

Ojciec uważał, że powinnam zarabiać na życie głową, nie nogami. Stanęło na jego, bo kiedy zaczął się okres dojrzewania, przestałam wyglądać jak mały elf i to była pierwsza nauczka, że nie wszystko, co człowiek sobie wymarzy, się udaje. To był szok. Taniec był całym moim życiem. Przeszłam przez etap odrzucenia siebie, braku akceptacji swojej fizyczności i przez wszystkie związane z tym emocje. Wtedy, żeby nie zwariować, zajęłam się muzyką. To moje granie było więc pewnego rodzaju antidotum na samotność i dorosłość, która pojawiła się bardzo wcześnie.

Zaczęło się od słuchania?

Muzyka klasyczna była zawsze, bo tańczyłam. Z muzyką mniej poważną stykałam się w domu. Okudżawa, Presley, Demarczyk, całe archiwa muzyki religijnej z różnych stron świata. Potem było dość zwariowane liceum z poszerzonym francuskim, gdzie języka uczono nas na piosenkach. Miałam też sporo znajomych w szkole muzycznej. Któregoś dnia ojciec przywiózł mi z wykładów w Związku Radzieckim enerdowską gitarę marki Resonata. Potem miałam jeszcze drugą, rosyjską, ale ona de facto była meblem, bo nie dało się jej nastroić.Dodaj napis


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz